Wejście do Ministerstwa Magii, dla interesantów, znajdowało się w jednej ze zniszczonych budek telefonicznych stojącej tuż obok wielkiego kontenera na śmieci w jakiejś bocznej, rzadko uczęszczanej uliczce.
Mężczyzna o
czekoladowych włosach i
szarych oczach, wyglądający na nie więcej niż
dwadzieścia lat,
uśmiechnął się na widok śmietnika, po czym podszedł do telefonu. Chwycił za słuchawkę wykręcając przy tym numer 62442. Wewnątrz budki rozległ się chłodny, kobiecy głos.
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
-
Nathaniel Williams. Zostałem wezwany na przesłuchanie.
- Dziękuję. Interesancie proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi. -
Nathaniel wystawił po nią rękę rzucając okiem na informację. Przypiął ją sobie do ubrania. Kobiecy głos odezwał się ponownie.
- Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium. - budka zaczęła powoli zjeżdżać w dół, a gdy wreszcie się zatrzymała, drzwi otworzyły się i usłyszał kolejne słowa.
- Ministerstwo Magii życzy Panu miłego dnia.
Od razu ruszył w kierunku biurka po lewej stronie, nad którym wisiała tabliczka z napisem "Ochrona".
- Proszę tu podejść. - odezwał się czarodziej siedzący po drugiej stronie stolika. - Różdżka. - wycedził beznamiętnym głosem.
Nathaniel podał mu ją
nie chętnie.
-
(Różdżka, rdzeń, długość, drewno. Uzupełniane przez administrację), używana
dziesięć lat. Tak?
- Tak, tak... - rzucił pospiesznie odbierając swą różdżkę i ruszył w kierunku jednej z sal rozpraw. Był
zamyślony. Od razu został wprowadzony do dużego, okrągłego pomieszczenia otoczonego zewsząd rzędami ławek. Większość z nich była
pusta. Z wymalowanym na twarzy
zniechęceniem skierował się do krzesła na środku sali i usiadł na nim.
- Imię i nazwisko. - rozległ się głos sędziego, który zasiadał na trybunach na przeciwko niego.
-
Nathaniel Williams.
- Czy pochodzi Pan z tej
półkrwi, biednej rodziny
Williams?
- Tak.
- Data urodzenia i wiek.
-
dwudziesty pierwszy październik, mam dwadzieścia lat.
- Mieszka Pan
w USA w stanie Washington?
- Tak, właśnie tam.
- Dobrze, dobrze... to jeszcze czym Pan się zajmuje?
-
Pracuje w Wydziale Przestrzegania Praw Czarodzieji...
Tylko tyle zdołał zobaczyć w swojej myślodsiewni. Reszta wspomnień była zamazana i nie dało się z nich nic odczytać.
***
Od owej rozprawy minęło już
piętnaście lat i teraz wydawało mu się śmieszne, że został wezwany do ministerstwa z powodu
nie zjawienia się na rozprawie dotyczącej nie wypełnienia jakiś ważnych dokumentów. Nie miał czasu na razie na uzupełnienie jakiś papierków, były ważniejsze sprawy. Chociażby Czarny Pan... . Aktualnie siedział przy jednym ze stolików w
Pubie Pod Trzema Miotłami popijając
whisky. Wyglądał
zupełnie inaczej niż wtedy.
Elegancki, przystojny nie chłopiec lecz już mężczyzna. Bardzo się zmienił od czasu tamtej rozprawy. Jego spojrzenie nie było już takie wesołe lecz zmęczone i "martwe". Marynarka spoczywała obok na krześle, zaś koszulę nieco rozpiął. Ostatnio miewał napady jakiegoś dziwnego gorąca. Czyżby to przez stres? Spodnie nieco podniszczone lecz nie było tego widać, buty zaś czarne tworzącą poważną kompozycje razem z resztą stroju. . Zdawało się, że na kogoś czeka, gdyż stukał niecierpliwie palcami w blat i zerkał w kierunku drzwi.
Zwykle był cierpliwy. Musiał. Tego wymagała od niego praca. Otwartość na to, co nowe, niekonwencjonalność... Zawsze spokojny, opanowany lecz czasem agresywny i nieznośny. Męczyło go to wszystko, a szczególnie życie.. W końcu próg przybytku przekroczyła osoba, na którą czekał. Od razu dosiadła się do jego stolika.
-
Wilku nareszcie się spotykamy! - zagadnęła z uśmiechem na twarzy - Jak tam twoje
samopoczucie?
-
Nie najgorzej, aczkolwiek mam już dość. Te sprawy ze Śmierciożercami wykończą mnie....
- Rozumiem. A jak TE sprawy?
- Jeżeli o TO chodzi,
Zakon ma się całkiem dobrze.
- Słyszałem, że ostatnio Śmierciożercy użyli kilku czarnomagicznych zaklęć by znęcać się nad mugolami.
-
Nie powinni tego robić. To niegodne zachowanie... , jeżeli o mnie chodzi to uważam, że czarna magia
powinna być zlikwidowana.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś
osobą broniących szlachetnych wartości. No... zbieram się. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
***
Wszedł do swojego
zadbanego gabinetu. Jego spojrzenie od razu padło na płaską, kamienną misę stojącą na biurku.*Podszedł do niej i delikatnie dźgnął końcem różdżki srebrzystą mgłę wypełniającą myślodsiewnię. Ciarki przebiegły mu po plecach, gdy z misy wyłoniła się zamazana postać unosząca wysoko nad głową różdżkę, z której wystrzelił
wilka. Machnął ręką rozganiając "dym".* Usiadł przy stoliku. Szuflada po prawej stronie zadrżała niebezpiecznie.
Nathaniel odsunął ją i zerwał się na równe nogi odskakując do tyłu, gdy w jego kierunku wystrzelił
bazyliszek. Szybko uniósł różdżkę.
- Riddiculus! - zawołał, a bogin zamienił się w
jaszczurkę i zniknął.