Jako prefektka domu zgłosiła się, aby pójść... a raczej pobiegnąć po dyrektora. Ah, czy dotarła tam bez żadnych niepotrzebnych pytań? Nie do końca. Gdy tak biegła i biegła mijając chłodne korytarze i mniejsze pomieszczenia w pewnym momencie minęła jej przed oczami blond czupryna. Normalnie by się nie zatrzymała, ale zdawało się, że chłopak czegoś od niej chciał:
- Czemu biegniesz? Myślałem, że w obcasach trudno jest się poruszać z taką prędkością, ale jak widać ci to nie przeszkadza. - krzykną za nią. (za pozwoleniem Doriana). Tak, to był ten Krukon - Dorian. - Coś się stało?!
Vesna nawet nie zatrzymała się, aby odpowiedzieć... nie miała czasu. Krzyknęła coś przez ramię, nadal biegnąc w stronę gabinetu dyrektora:
- Tak!
- Oh... no ale ja głupi, przecież mogłem się domyślić! - powiedział z sarkazmem chłopak i pognał za nią (ponownie za pozwoleniem).
Zbliżali się do gabinetu, a blondynka dopiero teraz zorientowała się, że ktoś jej towarzyszył:
- Ooo, od kiedy tu jesteś? - no dobra, wiedziała, ale po co miała zawracać sobie nim głowę, jak zdarzyło się coś co biło wszystkie inne sytuacje. - Wchodzisz? - uśmiechnęła się prawie prawdziwie i wskazała na drzwi od pomieszczenia.
Nie czekając na odpowiedź odwróciła się na pięcie (jej ulubiony sposób) i śmignęła chłopakowi włosami przed nosem.
- Landrynki - rzekła spokojnie i weszła do środka. - Nie sądzisz, że hasła dyrektora są najgenialniejsze? Kto by na to wpadł? Landrynka? Z jego stanowiskiem można coś zgadywać w typie: śmietanka świata czarodziejów, albo wybitność... - miała kończyć swój monolog, ale w słowo jej wpadł sam dyrektor:
- Oh, dziękuję. Miło, że tak sądzisz.
W środku było bardzo przytulnie. Mimo później pory przez okna do wieży wpadało dużo promieni zachodzącego słońca. Pod ścianami ustawiono masę szafek, półek i komód, zapewne znajdowała się tam pokaźna ilość książek, eliksirów, a także rzeczy, którym nigdy nie będzie dane ujrzeć światła dziennego. Kto wie, jakie przedmioty objęte tajemnicą znajdowały się w tym pomieszczeniu? Gdzieś obok w kominku wesoło tańczyły promyczki, ogrzewając cały pokój.
Vesna posłała mu promienny uśmiech i nie bawiąc się w zbędne gadki opisała wszystko co stało się na korytarzu. Dyrektor nawet nie odsłuchał historii do końca, gdyż w pewnej chwili wypadł ze swego gabinetu i pognał w stronę dormitorii ślizgonów i puchonów. Ja już nie mogę! Biegną jak Prim na koncert Dżastina Bibera!
Gdy dotarli na miejsce, ludzi było znacznie mniej, tylko Vesna nie wiedziała czy poszli z własnej woli, czy trzeba było przenieść ich do skrzydła szpitalnego.